środa, 17 grudnia 2014

Człowiek podobny całkiem do nikogo



Człowiek podobny całkiem do nikogo

Ziębicki wiec polityczny Maxa Gruschwitza, redaktora anarchosyndykalistycznej Die Tribune zwrócił uwagę nie tylko zwolenników myśli politycznej wrocławianina. Wśród słuchaczy i rozmówców znalazł się także człowiek, który wtedy, tj. w 1920 znany był miejscowej ludności jako dziwak o skłonnościach homoseksualnych, bardzo religijny, niezbyt zamożny ale nad wyraz uprzejmy. Określany był potocznie jako Ojczulkek Denke. Pięćdziesięcioletni wówczas Karl znany był zarówno Ziębiczanom, jak i Wrocławianom jako solidny rzemieślnik wytwarzający mocne skórzane paski i rzemienie, ale przede wszystkim jako dostawca smacznego i niedrogiego specjału.

To właśnie we Wrocławiu miał największy zbyt na swój rarytas. Peklowane mięso, świetnie przyrządzone, zapakowane w słoje. Idealne do podgrzania, doskonałe na obiad dla całej rodziny. Sprzedawał je wszędzie, jednak najczęściej w Markthalle II przy Friedrichstrasse.

Całkiem możliwe, że wśród klientów hali był również Max Gruschwitz który podobnie jak setki innych wrocławian szukał towaru dobrego i przyjaznego kieszeni. Przyjmując, że Karl Denke sprzedawał swoje mięso w półkilogramowych słojach, mógł przywieźć do Breslau nawet 4000 sztuk swojego specjału, do tego dobrej jakości mydło i niezawodne precjoza kuśnierskie.

 

"Adolf, ty tłusty bebechu"

 

Człowiek dusza, nie dość że o mały włos jedno z magicznych słów nie tworzyło jego nazwiska, to zawsze był taki uczynny. Nie odmówił noclegu nikomu, ani stolarzowi Heinrichowi Bruchmannowi, ani Franzowi Neissowi - robotnikowi na dniówki ani krawcu Johannowi Klose, całkiem możliwe dalekiej rodzinie znanego piłkarza. Nie odmówił czterdziestu innym potrzebującym schronienia. Jednak wydarzenia sprzed osiemdziesięciu lat i zaproszenie do swojego domu Vincenza Oliviera który poprzednią noc z 20 na 21 grudnia 1924 spędził pod dachem schroniska  Herberge zur Heimat miały na zawsze zmienić oblicze Ziębic, Breslau i zwyczajów kulinarnych Ślązaków.

Vincenz który od dawna już był bezdomnym, wyjętym spod prawa za brak dachu nad głową i włóczęgostwo, z wielką radością przyjął zaproszenie nobliwego pana z brodą. Nie dość że mógł spędzić u niego noc, ten zaproponował mu  zapomogę w wysokości 20 fenigów. Kto by nie skorzystał z takiej okazji. Miał tylko jedną prośbę. Pomoc w napisaniu listu do brata. Pierwsze słowa które Karl skierował do braciszka były nad wyraz serdeczne. „Adolf, ty tłusty bebechu”. Chwilę po tym jak je wypowiedział zadał cios w kark Vincenza. Jednak zbyt słabo i niedokładnie. Nie udało mu się po raz 41 zapełnić po brzegi półkilogramowych słojów, zrobić nowych pasków i wytopić z kości doskonałego mydła. Nie udało mu się również opowiedzieć swojej historii która mogła by stać się kanwą filmu grozy. Powiesił się  na jednym ze swoich skórzanych pasków w celi ziębickiego aresztu.

 

 

 

Ujawnione przez śledczych fakty, przerażające znaleziska w tym 420 zębów ludzkich, sterty kości, zapasy mydła i mięsa w słojach błyskawicznie dotarły do Breslau. Czas stanął w miejscu. Ilu z mieszkańców metropolii zajadało się w ostatnich latach przysmakami Karla Denke ?

Czy byłem wśród nich ? zastanowił się Max Gruschwitz. Nie był pewien, jednak z całą pewnością przypomniał sobie swój wiec w Ziębicach i niezwykle serdeczne zaproszenie darmowego noclegu przy  Teichstrasse pod numerem 10. Od ujawnienia zbrodni minął rok kiedy to w styczniu 1925 roku, na łamach Die Tribune ukazało się wspomnienie redaktora o swojej szczęśliwie zakończonej agitacji w Ziębicach. 

 

 

 

Breslau na długo stało się miastem wegetarian, nie jedna firma mięsna splajtowała. Policja miasta Breslau szybko jednak uciszyła medialny szum wokół ludzkiego mięsa w słoikach a prasa lewicowa upatrywała w tej aktywności  jedynie chęć zajmowania się „sprawami politycznymi, rozbijaniem ruchu związkowego i śledzeniem działaczy komunistycznych".

 





środa, 19 listopada 2014

Dwudziesta szósta część wrocławskiej opowieści

   

 Część dwudziesta szósta

      Noc skrywała zazdrośnie swoje tajemnice. Pozornie niewidoczne zdarzenia, oznajmiane tu i ówdzie kaszlem i chrobotaniem krzeseł przechodziły przez miasto jedynie echem. Znużone bezpańskie psy rozgrywały między sobą zaległe porachunki. Opary śmierdzącej wody przepływającej nieopodal dworca nabierały znaczenia mistycznego. Kaszel który stał się także jego udziałem był hasłem otwierającym przepastne księgi miejskich kronik. Paralela, swoisty łącznik wyobrażeń, chęci i strachu ogarniętego tłumu. Dzięki niemu bezgłośnie nawiązywał połączenie z anonimowymi uczestnikami nocnej kreacji każdej piwnicy i każdego dusznego mieszkania. 
     Czas do spotkania uciekł i schował się w pobliskiej bramie obskurnej kamienicy. Widok lwów z potężnymi głowami, z potężnymi grzywami, z potężnymi ogonami zrobił na nim takie same wrażenie jak pierwszego dnia kiedy je dostrzegł. Manifestacja pierwotnej siły i pozornego zwycięstwa człowieka. Ponadczasowa walka o dominację przypominała o innej potyczce srogo spoglądającego Bismarcka. Prosty lud żądny krwi uwielbia takich bohaterów. 
     Stanął w umówionym miejscu nieznacznie tylko zdradzając zaniepokojenie. Właściwie było mu wszystko jedno. Szczególnie po tym jak na samo wspomnienie frustracji i życiowych niepowodzeń powracało przekonanie o braku sensu dalszego życia. Dawne marzenia sprowadzone do rangi mglistych wspomnień. Plany i okruchy szczęścia przypominające minione życie były jak stare kartonikowe zdjęcia pożółkłe i wystrzępione. Nijakość relacji i gorzki smak zdrady dopełniała obserwacja nienawiści władzy w stosunku do swoich poddanych. Z tych i innych powodów nie chciał już żyć, nie chciał wegetacji brodzącego w wodach samotności.
     Jeden kierunek, jasne zasady. Cień czarnego orła pozbawionego chrześcijańskiego symbolu. Ein reich, ein folk, ein fuhrer z każdego znienawidzonego głośnika, z każdej klapy marynarki upstrzonej swastyką, z każdego doniesienia o sukcesach wielkiej armii. Zło całego Świata gościło pod kołnierzykiem koszuli swędząc jak kurz w gorące letnie dni. 
     Błyskawiczny ruch ręką niewidocznego oprawcy skrępował mu dłonie, taśma na ustach zabrała słowo, uderzenie w tył głowy pożegnało świadomość. Nim zorientował się co się stało, nie było już lwów, ani Bismarcka. Nie było psów i widoku fosy rozlewającej się śmierdzącą wodą. 
     Najpierw otworzył oczy, łapiąc nozdrzami wilgotne powietrze. Jednak zwierciadła umęczonej duszy nie dawały się namówić do widzenia czegokolwiek. Słyszał jedynie ściszone rozmowy.
     - czas kochasiu żebyśmy się bliżej poznali - powiedziała postać skryta za kotarą  - podejdę teraz spokojnie, nie próbuj nawet patrzeć w moją stronę, bo zabiję od razu. Wszystko mi jedno - pomyślał
     Żylaste dłonie pełne bruzd i pamiątek po przebytych bitwach zerwały taśmę. Odetchnął. 
     - Nie bardzo rozumiem, powiedział udając, że naprawdę nie wie z jakiego powodu ktoś napadł go środku miasta. Nie bardzo rozumiem, powtórzył o co w tym wszystkich chodzi. I co to ma znaczyć ? Przyznam szczerze, że mam to w dupie, jednak tak dla porządku, tak żeby wiedzieć gdzie przysłać grabarzy...
     - zamknij gębę, nazistowski bękarcie. Czas zakończyć to co nieuniknione i rozliczyć stare grzechy, o grabarzy nie musisz się martwić, poza tym jak niby miałbyś ich wezwać, i kiedy? Oprawca najwyraźniej nie zrozumiał żartu, nie mógł sobie poukładać kolejności, po co ten który żyje miałby dla samego siebie wzywać strażników wieczności. - zamknij ryj - dodał na wszelki wypadek...
 

piątek, 27 czerwca 2014

Breslau to nie tylko Borussia

    




     Rok 1871 w Breslau nie należał do spokojnych. Podobnie jak w całych Niemczech wzrost uprzemysłowienia pociągnął za sobą rzeszę robotników, którzy coraz mocniej i intensywniej domagali się swoich praw. Rewolucyjne hasła agitowane często wprost na ulicach i piwiarniach wrocławskich, spotkały się z zainteresowaniem biedniejszej części studenckiej braci. Źle ubrani, niedożywieni, wynędzniali studenci chłonęli wizje socjalistycznego porządku, w którym wyrównanie szans nie będzie niczym nadzwyczajnym. Konfrontacja z zamożnymi kolegami, którzy nie szczędzili środków na wystawne życie, nic nie znaczące pojedynki i rauty suto zakrapiane wyszukanymi alkoholami, tylko ich w tych przekonaniach utwierdzały.
     Zaledwie trzy lata wystarczyły, aby debata społeczna przeniosła się z zapleśniałych suteren do sal seminaryjnych wrocławskiej Alma Mater. Dekada pracy naukowej ekonomisty Lujo Bretano przypadającej na lata 1872 - 1882 była motorem i zapalnikiem nowych idei w Breslau. Wykłady, których treścią była głównie kwestia robotnicza, przyciągały tłumy, nie tylko studentów. Głębokie przekonanie o konieczności samokształcenia robotników i najuboższych zaowocowało powstaniem klubów i towarzystw działających w ramach Mohrenklub. Socjaliści jako element niepożądany i  niebezpieczny, właściwie od początku wystawieni byli na celowniku policji. Akcje solidarnościowe nie były niczym nadzwyczajnym, List otwarty w sprawie zwolnionego za postępowe poglądy dr.Eugena Dühringa, berlińskiego  filozofa i ekonomisty podpisało kilkuset studentów. 
Prawdziwa burza nadeszła w roku 1878. Wywołali ją anarchiści. Dwa zamachy na cesarza Wilhelma I, dwa nieudane, jednak siła sprzeciwu i rozmiar desperacji postępowców przyciągnął nowych wolnościowców. Rykoszetem kule zamachowców odbiły się od poczucia bezpieczeństwa, zaostrzono restrykcje wobec już nie tylko otwarcie przyznających się do anarchizmu ale także do socjalistów.
     Sankcje władz nie powstrzymały rewolucjonistów. Powołane towarzystwo Pacyfik formalnie zainteresowane kontaktami gospodarczymi z USA, w rzeczywistości było tyglem nowych myśli. Dzięki kontaktom z innymi ośrodkami min. w Szwajcarii oraz USA prężnie rozwijali się i nabierali doświadczeń. W 1887 grupa postawiona została przed sądem i wyroki skazujące zapadły min. na wrocławskich studentów Heinricha Luxa, Juliana Markuse i Jana Kasprowicza. Symbolicznie reprezentantów trzech narodowości, którzy w oczach prawa dopuścili się przestępstwa. Jan Kasprowicz został skazany 16 września i do 17 maja roku 1888 pozostawał osadzony w więzieniu na Podwalu. Akcjami sprzeciwu wobec działań władz były prowokacyjne paczki wysyłane na adres uczelni, zaadresowane Dla Naczelnego Woźnego Uniwersytetu Wrocławskiego". Doprowadzały one do szału rektora i policyjnych szpicli wciąż kontrolujących nastroje wśród studentów.

 
    

środa, 9 kwietnia 2014

Rewolucyjny Wrocław Michała Bakunina

   




     Kiedy 30 maja 1814 w miejscowości Прямухино przyszedł na świat Михаи́л Алекса́ндрович Баку́нин nikt nie przypuszczał, że za chwilę stanie się czołowym europejskim działaczem anarchistycznym. Nikt nawet w najśmielszych snach nie myślał o tym że ten młody arystokrata przed którym rysowała się kariera oficerska wybierze inne wartości, pozostawiając dotychczasowe życie i tytuły, wybierając niepogodę i burzliwe niebo wiosny ludów. Bakunin spędził w podróży znaczną część swojego niespokojnego życia. Wszędzie gdzie się pojawił pomagał zniewolonym i walczył z ciemiężcami, w imię wolności, równości i życia bez rządzących i rządzonych. 
     Tak się składa, że i Breslau stanął na drodze Bakunina. 
     Czas w jakim rewolucja dotarła nad Odrę był dla całej Europy zapowiedzią zmian o których wcześniej można było pomarzyć. Wiadomość o rewolucji we Francji i zamieszkach w Wiedniu opanowała przedmieścia Wrocławia pod koniec lutego 1848 roku. Lud upodlony wyszedł na ulice i w skutym lodem mieście rozpoczęła się wiosna. Żądania ekonomiczne i polityczne ogarnęły wszystkich. Salwujący się ucieczką nadprezydent Prowincji Śląskiej Wilhelm von Wedell nie zabrał nawet swoich ulubionych czekoladek. Nie było na to czasu. Powołana została gwardia obywatelska a w mieście ogłoszone republikę, powołano nie znane dotąd ministerstwo robotnicze i zagwarantowano egzotyczne wolności osobiste. Powodów do radości było aż nad to, świętowano to na różne sposoby, między innymi uroczystym przedstawieniem opery Rossiniego 'Wilhelm Tell'. W przerwie pomiędzy aktami, pomimo niezadowolenia kapelmistrza ku uciesze zgromadzonych odegrano "Marsyliankę". 
     Dwa miesiące po tym święcie wszystkich obywateli, granicę miasta przekroczył pewien znany już w kręgach postępowych rewolucjonista rosyjskiego pochodzenia o poglądach anarchistycznych. Ciepła kwietniowa środa 26 dnia miesiąca 1848 roku miała stać się dla wrocławskich działaczy Klubu Demokratycznego z Karlem Friedrichem Elsnerem na czele wyjątkowa. Przywitany został bardzo serdecznie, wszyscy zebrani doskonale pamiętali przemówienie swojego gościa z listopada zeszłego roku wygłoszone w Paryżu. Bakunin natychmiast został członkiem Klubu i za jego sprawą, wrocławscy demokraci wystosowali list do rządu berlińskiego z petycją w sprawie Polaków, żądając przyznania azylu politycznego w Prusach, zawieszeniu działań skierowanych przeciwko nim w Poznańskim, oraz wydaleniu niemieckich oficerów nieprzychylnych Polakom. 

                                                                                         ul. Dworcowa


     Bakunin zamieszkał przy Banhofstrasse 5, w mieszkaniu przyjaciela którego poznał we Frankfurcie. Właściciel kwatery, kupiec Stahlschmidt z pewnością niczym się nie różnił od innych członków Klubu Demokratycznego w sposobie prowadzenia dyskusji politycznych i społecznych. Sam Bakunin wspominał wizyty w Klubie przypominając hałaśliwe, często śpiewane spotkania samochwalczych postępowców którzy uraczeni piwem wyrażali swoje opinie wprost na ulicy, wpisując się tym samym w stare powiedzenie "przelewać z pustego w próżne". Najbliższym przyjacielem anarchisty został Eduard von Reichenbach który oprócz rewolucyjnych inklinacji wprowadził Bakunina w arkana życia towarzyskiego Breslau. Jak się okazało Reichenbach był częstym bywalcem Piwnicy Świdnickiej, w której już w towarzystwie Bakunina, wraz z Juliusem Steinem pilnowali Johannesa Ronge który pisał list do biskupa Trewiru z protestem przeciwko kultowi tzw. sukni Chrystusa. 
     Rok 1848 to prawdziwa eksplozja polskości w Breslau i właśnie w tym należy upatrywać decyzję Bakunina o przyjeździe do Wrocławia. Pod koniec kwietnia przeniósł się nad Odrę praktycznie cały Komitet Krakowski, w maju dołączyli do emigrantów, uczestnicy powstania wielkopolskiego. Przyjaciel Bakunina - Reichenbach przechowywał w swojej wiejskiej posiadłości nawet kilkuset Polaków wyjętych spod prawa. Spotkania z wyklętymi uciekinierami odbywały się głównie w miejscach publicznych. Były to między innymi cukiernia Jordana w Teatrze Miejskim i lokal Periniego przy Ofiar Oświęcimskich. Podczas rozmów z Polakami świtała w głowie anarchisty idea sformowania oddziałów zbrojnych które miały ruszyć na Księstwo Warszawskie. 
     Uważał że armia składająca się z 2000 Polaków dobrze uzbrojonych mogła skutecznie doprowadzić do powstania całego narodu okupowanego. Zostało nawet powołane w Breslau "centralne biuro" które koordynowałoby powstanie słowiańskiego wyzwolenia. Tajna policja polityczna w swoim przewodniku traktuje Bakunina jako emisariusza "panslawistycznego spisku". 
     Kolejnym przystankiem Bakunina była Praga, tam również bardzo mocno zaangażowany był w działalność wywrotową i dał się poznać jako świetny organizator.
     Tyle epizodu wrocławskiego, ile zostało pamięci o jednym z największych ideowców który dla siebie nie chciał wiele?

wtorek, 24 grudnia 2013

Zimowa opowieść o pewnym człowieku i jednej ulicy

     Jest we Wrocławiu wiele takich miejsc gdzie oczy wyskakują z orbit a szyja kręci aż kręgi strzelają. Wszystko to za sprawą bogactwa zdobień, wyszukanej formy kamienic i klimatu jaki tworzy zwarta zabudowa secesyjnych perełek z początku XX wieku. 
     Takie miejsca przykuwają uwagę zarówno turystów, jak i rodowitych Wrocławiaków. Ulica Podwale, Reja, Nowowiejska, Kościuszki... Stałych punktów wędrówek po naszym pięknym mieście jest naprawdę sporo. Jednak zdarzają się ulice zapomniane i na tyle peryferyjne, że bywamy tam rzadko, lub nie byliśmy nigdy. 
     Zamknięta ulicami Chemiczną (Bauschulstrasse) Rozbrat (Bockstrasse) Łukasza Górnickiego (Brigittentalstrasse) i Henryka Sienkiewicza ( Sternstrasse) ukryła się pierzeja która od 1902 r. do 1945 r. upamiętniała nazwisko jednego z wrocławskich naukowców Heinricha Fiedlera. 



     Herr Heinrich urodził się 10 lutego 1833 r. w miejscowości Reisse. W wieku 21 lat ukończył studia na Uniwersytecie w Breslau, stając się absolwentem historii naturalnej i matematyki. Wszystko wskazuje na to, że był studentem niezłym, skoro rok po zakończeniu edukacji w 1855 r. został kustoszem zbiorów mineralogicznych swojej Alma Mater. Stał się on także autorem pierwszej monografii o minerałach Dolnego Śląska. Miał już wtedy tytuł doktora a w między czasie pracował jako nauczyciel w Wyższej Szkole Realnej zwanej potocznie od nazwiska nadburmistrza Breslau Georga Bendera - Benderschule. Szkoła znajdowała się przy dzisiejszej ulicy Bolesława Prusa (Lehmstrasse) 1-3 i na chwilę przed zagładą można było się do niej dodzwonić wybierając numer 43388. 


     Dr Fiedler nie mógł być świadkiem zagłady miasta i jego szkoły, zmarł 22 stycznia 1899 mając 66 lat. Prawdziwie zimowa postać w pełnych przemian mieście. Szczęśliwie dla niego a właściwie pamięci jego nazwiska już 3 lata po śmierci odnalazł się na kolejne 43 lata w nazwie jednej z najładniejszych wrocławskich ulic  Fiedlerstrasse - dziś ul Ukryta.




     Swym czarem przypominała postać zasłużonego dla Breslau naukowca dając przy tym komfortowe jak na owe czasy możliwości życia. 
     O charakterze ulicy świadczy jej założenie.Wysokie dobrze oświetlone mieszkania  osadzone były w bardzo eleganckich kamienicach. Właściwie każda z nich jest na swój sposób piękna  i wyjątkowa. Bogactwo detali dotyczy nie tylko fasady, ale i wnętrza klatek schodowych. Rzeźbione balustrady, mozaiki, świetliki i inne charakterystyczne elementy zabudowy śródmiejskiej przybrały tam bardzo wyszukaną i niezwykle ozdobną formę. 



     Nieco na uboczu, dostatecznie blisko do pobliskiego parku była świetnym miejscem dla bankierów jak Anton Blaschke spod 7, inżynierów jak Wilhelm Equart spod 14, prokuratora Karla Mari Fischera spod 7, wielu urzędników pocztowych wyższego szczebla jak np. Max Schliwa spod 13 oraz szeregu aptekarzy jak choćby Hedwig Pfeifer spod 3 


     Przed 1945 działały przy  Fiedlerstrasse sklepy, apteki i inne punkty usługowe. Obecnie nie został po nich ślad, panuje na niej spokój i doskonały ład jak śpiewała Bielizna. 

wtorek, 17 grudnia 2013

Dwudziesta piąta część wrocławskiej opowieści


 część dwudziesta piąta

- Paul, nie sprawdzisz co to za karteczka?
- Zupełnie o niej zapomniałem, poczekaj już tylko niech ją znajdę. Włożył szeroką dłoń do wewnętrznej kieszeni, twarda rękojeść noża bosmańskiego przypomniała o swojej obecności. Wśród szpargałów tak potrzebnych do otwierania niepokornych drzwi wejściowych mieszkań wysokich funkcjonariuszy SS schowało się w rogu małe zawiniątko. - Mam. Powiedział z nieskrywanym zadowoleniem.
     Rzeźnik z Cosel nie znosił czekać długo, na nic, nie tolerował także bałaganu nawet we własnej kurtce. Precyzja i wręcz pedantyczna dokładność wiele razy pomogły mu doskonale realizować postawione cele. Zadania jakie sam wymyślał dla siebie i swoich wiernych towarzyszy. Nikt lepiej nie zacierał śladów, nikt lepiej nie przygotowywał mylnych tropów. Karteczka o którą dopominał się Lowe była na razie dla Paula nic nie znaczącym drobiazgiem, drobnym prezentem z krainy liliputów. Uśmiechając się szeroko, zupełnie tak jak gdyby czytał opowiastkę na ostatniej stronie gazety zaczął rozwijać miniaturową kopertę. Rozchylił zawartość i odczytał jej treść. Na małym pożółkłym pergaminie drobnym drukiem napisane było zadzwoń piętnaście po jedenastej wieczorem
- Stary, do jasnej cholery, nic nie rozumiem, ale powoli przestaje mnie to bawić. Ktoś droczy się z nami. A może, wiesz... może nie my mieliśmy znaleźć tą dziwną wiadomość. Jest tylko napisane zadzwoń i podana godzina za piętnaście dwunasta. Rozumiesz coś z tego? Gdzie ktoś miał zadzwonić
- Sympatyczny
- Co ty bredzisz Lowe ?
- Atrament Paul. Na bank, numer zapisali sokiem z cytryny. Żeby go odczytać liścik przestanie istnieć, nie głupio, muszę przyznać. Uśmiechnął się przy tym szelmowsko. Stachowsky spojrzał na zegarek i energicznie pchnął kompana do bramy.
- Mamy mało czasu jeśli chcemy się dowiedzieć kto jest po drugiej stronie i co ma do przekazania musimy się śpieszyć, moja stara cebula wskazuje, że do wyznaczonej godziny został kwadrans. Zresztą nie mamy pewności czy to chodzi o dzisiejszy dzień
- Na bank powiedział Lowe. Koperta była sucha, czyli ktoś ją zostawił albo zgubił ją przed chwilą. Cały dzień lało w Cosel.
     Wciąż ubrani, w obłoconych butach rzucili się do telefonu...
     Dzdzyńńńń, dzdzyńńńń Telefon wyrwał go z lektury kolejnego dziennika. Myśli jak posłańcy z innej krainy dobijały się o jego uwagę. odebrać? może to zbyt niebezpieczne? kryjówka w tajnym mieszkaniu profesora wydawała się bezpieczna, lecz teraz kiedy ujawni swoją obecność będzie spalona. A może dzwoni ktoś z bractwa, możne pozna sekretne szczegóły i w końcu uda mu się do nich zbliżyć? Telefon wciąż dzwonił rozrywając ciszę na strzępy
     - halo? powiedział niezbyt pewnie
     - dobry wieczór odezwał się głos
     - dobry wieczór odpowiedział
     - czy dodzwoniłem się do Karla?
     - nie to pomyłka, to mieszkanie prywatne w którym nie mieszka Karl, odpowiedział zdecydowany podjąć grę z nieznajomym którego głos dziwnie był mu bliski - a kto przy telefonie?
     - Schubi odpowiedział głos
Nie miał wątpliwości z kim rozmawia, pamięć do głosów i twarzy zawsze go wyróżniała, nie raz myślał że gdyby nie robił tego co robi byłby świetnym policjantem
     - ach tak, powiedział - myślałem że tylko ludzie o imieniu Paul mają tak niskie głosy i okropne wąsy którymi łaskotają młode tancerki. Odpowiedział uśmiechając się przy tym.
Zapanowała cisza. Paul stał osłupiały
     - co jest? zapytał Lowe
     - eee, to znaczy normalnie mnie zatkało...
     - halo proszę pana, głos w słuchawce wybrzmiewał metalicznym echem
     - tak? odezwał się po chwili Paul
     - za godzinę pod lwami na placu królewskim, tylko bądź sam
     - w porządku, za godzinę odpowiedział Stachowsky

czwartek, 28 listopada 2013

Dwudziesta czwarta część wrocławskiej opowieści

   


 dwudziesta czwarta część

     Lektura dziennika okazała się bardziej pasjonująca niż mógł to wcześniej przypuszczać. Kolejne strony w magiczny sposób przeniosły go do wioski wojowniczego plemienia rdzennych mieszkańców Czarnego Lądu, wprost nad brzeg rozległego Jeziora Wikoria. Wioska składająca się z kilku chat posiadała pewną tajemnicę skrzętnie skrywaną przed białymi. Wojownicy w zasadzie niczym nie różnili się od innych znanych mu podobnych pierwotnych bojowników, natomiast szaman - postać bardzo tajemnicza,  zarówno w obyciu jak i gestach wykazywał dalece idącą ostrożność. Praca badawcza niemieckich i angielskich naukowców postępowała powoli i trzeba było niemałego sprytu, żeby wkraść się w łaski plemienia którego niekwestionowanym władcą był niski, muskularny Nymubtu.
     Szczególną uwagę skupiały marginesy dziennika, które były zapisane późniejszymi spostrzeżeniami naukowca, najpewniej dopisanymi nieco później. Rzucały nowe światło na wydarzenia sprzed dwudziestu czterech lat. Bogate opisy praktyk szamańskich, odręczne rysunki, oraz zapisy fonetyczne zaklęć i rozkazów miały z pewnością posłużyć w przyszłości głębszej analizie. Nie wykluczone, że analiza ta już została zrobiona, a sam naukowiec odkrył plemienny sekret.
     Wstał powoli z fotela, wciąż słysząc nawoływania i głębokie dudnienie afrykańskich bębnów, rozejrzał się po mieszkaniu. Z gabinetem sąsiadował niewielki korytarz, po drugiej stronie którego była sypialnia i kuchnia. Poczuł nagle nieprzyjemną suchość w ustach i głód który coraz mocniej dawał o sobie znać. Zagotował wodę jednocześnie szukając herbaty i czegoś do jedzenia. Zamiast tego odkrył przedziwną kolekcję malutkich figurek wyrzeźbionych w kości słoniowej. Postanowił przyjrzeć się im później. Teraz ważniejszy był żołądek który zaczął naśladować króla afrykańskiej sawanny wydając pomruki i głośniejsze burczenia upominając się o cokolwiek.
     Czas szybko mijał, dopiero teraz zorientował się jak bardzo zatracił się w lekturze. Nigdzie się nie śpieszył i miał dziwne wrażenie, że tajne mieszkanie przewodnika - jak zaczął określać starego naukowca było bezpieczne.
     Podszedł do okna, ostrożnie rozchylając zasłony zerkał ukradkiem na pustą ulicę. Głęboka spokojna noc zatopiona w idealnej ciszy  potwierdziły tylko przeczucia. Wiedział że ma bardzo dużo czasu, na to by móc bez przeszkód wkraść się w życie człowieka o którym nic nie wiedział a który fascynował go coraz bardziej.

"Jezioro Wiktoria 28.11.1920r
w ekstatycznym uniesieniu szaman wydobył z przytroczonego do pasa woreczka jakieś nieznane zioła. Energicznym rzutem cisnął garść w ognisko. Zapanowała trudna do opisania cisza, trwała może minutę, po czym rozpoczął się dziwny obłąkany taniec mistrza ceremonii. Wtórowali mu wojownicy wybijając szybki pełen dzikich dźwięków rytm. W kulminacyjnym momencie szaman wlepił matowy wzrok w nas, krzyknął coś niezrozumiale i ni stąd ni zowąd wydobył miniaturowe czaszki ludzkie. Uniósł je ku górze i bardzo delikatnie położył przed sobą na ziemi. Rozpoczęło się jak gdyby wyliczanie. Wskazując to na siebie to na wojowników starał się do czegoś przekonać.  "

     Obrzędy, magiczne znaki, wyobrażenia zwierząt, oraz określone rytuały zajmowały w obserwacjach bardzo wiele miejsca. Czas spędzony w Afryce podzielony najwyraźniej był pomiędzy pracę antropologiczną i etnograficzną. Przeczytał jeszcze raz ostatnią stronę, i jeszcze raz i jeszcze raz
- Chwilę... powiedział sam do siebie. - Czyżby miało to oznaczać...? Tak! nie mogę się mylić. Nagłe olśnienie spłynęło na niego jak fala łaskawości. Synapsy poznania połączyły się w odpowiednim czasie, lepiąc z gliny myśl przewodnią, jutrzenkę i przebudzenie. Teraz wiedział już czego szukać, znał kod, tajny szyfr dostępu.
- Pewne dlatego kazał mi tu przyjść, pomyślał. Wyciągnął czystą kartkę papieru i pióro, które miało mu odtąd towarzyszyć przez wiele dni.
     Tym czasem w odległym Cosel grupa kilku mężczyzn wracała z nocnego wypadu. Był wśród nich człowiek o obfitym wąsie i spojrzeniu nie znającym litości dla wrogów. Tym razem łupem padło czterech czarnych gwardzistów. Już nigdy nie napiszą listu z pola bitwy, nigdy też nie powiedzą ani słowa. Od tej feralnej nocy ich życie przeniesie się do znanego w Breslau zakładu dla obłąkanych...
- Paul podejdź bliżej, powiedział ściszonym głosem jeden z nich
- Co jest?
- Nie jestem pewien, wygląda jak koperta, ale jakaś taka malutka, i właśnie tu?
- Pokaż, powiedział Paul. - Faktycznie mała ta koperta, może wypadła małemu listonoszowi, uśmiechnął się do siebie
Podniósł zawiniątko i schował do wewnętrznej kieszeni swojej czarnej skórzanej kurtki...